O 8:35 wyjechaliśmy z Kazimierza Dolnego do Lublina, ponieważ nasz autobus okropnie się wlókł nie zdążyliśmy dojechać na 10:00 na nasz autobus,więc ledwo co załapaliśmy się na busa o 10:35. W autokarze ludzi tłum, na tyle duży że musieliśmy zostawiać bagaże na przejściu pomiędzy siedzeniami. Około 14:30 dojechaliśmy do Przemyśla, stamtąd busikiem do Medyki, a przez granicę na piechotę, zaoszczędzając przy tym dużo czasu, bo gdy szliśmy widzieliśmy samochody stojące w korku, żeby przejechać przez granicę. Samochody te stały podobno trzy godziny zanim przekroczyły granicę Polski z Ukrainą. Przechodząc obok nich, mój tata powiedział że my w porównaniu do nich jesteśmy Formułą1 i że dobrze że nie wsiedliśmy do busa, który proponował nam atrakcyjną cenę transportu do Lwowa za jedyne 25zł od osoby. My jednak dzięki mojej intuicji wsiedliśmy w busika (o którym już wcześniej wspominałem) do Medyki. Po przekroczeniu granicy zakupiliśmy słodki napój winogronowy i czekaliśmy pół godziny na marszrutkę. Jadąc marszrutką musieliśmy mieć nogi na bagażach, ponieważ pan kierowca do 28-osobowego autobusu wpuścił mniej więcej 40 osób, dlatego w środku było ponad 40 stopni Celsjusza , ale szczęśliwie dojechaliśmy do Lwowa. Ponieważ byliśmy głodni, poszliśmy od razu do baru i zjedliśmy obiad. Siedząc w barze i popijając zimne piwko (w moim przypadku kwas chlebowy) próbowaliśmy dodzwonić się do kolegi Ani-naszej znajomej-ale okazało się że nasze telefony nie mają roamingu i nie możemy do nikogo dzwonić, więc postanowiliśmy że pojedziemy tej nocy pociągiem. Poszliśmy na stację kolejową po bilety. Niestety panie, które sprzedawały bilety robiły to bardzo powoli i musieliśmy czekać w kolejce pół godziny. Mieliśmy dużo czasu do wyjazdu naszego nocnego pociągu, więc poszliśmy pozwiedzać Lwów. Najpierw zeszliśmy w dół bazaltową uliczką w poszukiwaniu Starego Miasta. Gdy szliśmy zauważyliśmy że we Lwowie trwają jakieś remonty, więc zamiast chodnika był piasek, ulice były w tej części rozkopane. Wcześniej bazaltowa ulica a potem dziury w ulicy, popękane rury i zaniedbane kamienice, ale na szczęście po 40-minutowym szukaniu znaleźliśmy Stare Miasto, które już ani trochę nie przypominało części Lwowa w której byliśmy wcześniej. Chodziliśmy sobie uliczkami, a ja trochę zgłodniałem, więc poszliśmy do M’c Donalda. Gdy zjedliśmy udaliśmy się na rynek na którym porobiliśmy trochę zdjęć. Po nocnej sesji zdjęciowej usiedliśmy w kawiarence, żeby się czegoś napić. Potem poszliśmy na stację i usiedliśmy na dworze, bo do odjazdu pociągu była jeszcze godzina. Tata wdał się w rozmowę z jakimś panem, który pochodził z Ukrainy, ale umiał mówić trochę po polsku, ponieważ służył kiedyś w Lubinie(W Armii Czerwonej). W ten sposób szybko nam zleciał czas i poszliśmy na peron, gdzie wsiedliśmy do pociągu.