Wstaliśmy około 9:00, niestety nie mogliśmy się umyć, bo nie było wody, więc zjedliśmy śniadanie, do którego pani Maria (nasza gospodyni) podała nam kawę i herbatę, szybko się ubraliśmy i poszliśmy na piechotę do monastyru, który znajduje się bardo blisko nas, a nazywa się Monastyr Humor, tak jak miejscowość w której mieszkamy. Za wejście do monastyru trzeba było zapłacić 5 RON od osoby i 10 RON za robienie zdjęć aparatem. Gdy weszliśmy od razu sięgnęliśmy po aparat, było tam tyle rzeczy do sfotografowania że nie wiedzieliśmy od czego zacząć. Najpierw przeszliśmy się ścieżką prowadzącą przez śliczny ogród, a po drodze robiliśmy zdjęcia, aż doszliśmy do naszego celu czyli monastyru. Zrobiliśmy zdjęcia z zewnątrz, a wewnątrz był zakaz robienia zdjęć, ale mi i tak sprytnie nakręciliśmy kilka filmików i zrobiliśmy trochę fotografii. Na koniec zaproponowałem jeszcze wejście na klasztorną wieżyczkę, ale tata widząc jak wysoka ona jest odmówił współpracy, więc wszedłem sam, bo pomyślałem że mogą wyjść fajne zdjęcia, wchodziło się tam po schodach mających około pół metra długości i ćwierć metra szerokości, schody były tak wąskie że mieściła się na nich tylko jedna osoba, a sufit był tak nisko że nawet ja musiałem lekko pochylić głowę. Na górze nagrałem krótki film. Po zejściu z wieży poszedłem do taty, który na mnie czekał. Pojechaliśmy razem autostopem (za który znowu nic nie zapłaciliśmy) do Gura Humorului, skąd przeszliśmy około 3 km i tam złapaliśmy stopa, zatrzymał się pewien pan który za darmo podwiózł nas do Monastyr Voronet, do którego było jakieś 4 km. Wyszliśmy z samochodu i poszliśmy do monastyru. Za wejście zapłaciliśmy nie wiele mniej niż w tamtym monastyrze, bo aż 18 RON, za mnie zapłaciliśmy 3 RON, za tatę 5 RON, a za aparat 10 RON. Gdy weszliśmy spytałem się taty czy to nie jest przypadkiem ten sam monastyr, bo wyglądał prawie że identycznie, tylko że nie było wieży. Po zwiedzeniu monastyru i zrobieniu zdjęć, wyszliśmy stamtąd, przeszliśmy ulicą na której było pełno barów w których grilowali, ale gdy spytaliśmy się czy można kupić coś z grila, oni odpowiedzieli że grilują dla siebie i że w karcie nie mają nic do jedzenia. Tak więc po nieudanej próbie zjedzenia obiadu złapaliśmy stopa, (który znowu podwiózł nas za darmo) i pojechaliśmy do Gura Humorului, gdzie zjadłem na obiad pizzę, a tata zupę fasolową i jakieś dziwne drugie danie, którego zdjęcia możecie obejrzeć pod wpisem. Po zjedzeniu posiłku, zrobiliśmy zakupy i pojechaliśmy do domu. Wieczorem popisaliśmy bloga, trochę poczytaliśmy, zjedliśmy kolację i ok. 24:00 poszliśmy spać.